Born in the 80s

Blog o muzyce lat osiemdziesiątych... i nie tylko!

Lombard - Śmierć Dyskotece!

Lombard - Śmierć Dyskotece! okładka albumu


W realizowanym na łamach Magazynu Muzycznego Non-Stop plebiscycie w kategorii Największe rozczarowanie roku 1982 trzecią lokatę otrzymała grupa, mająca stać się legendą polskiego rocka. W artykule Krzysztofa Wodniczaka w jednym z kolejnych wydań pisma jest jeszcze ciekawiej - Lombard określony jest tam mianem "firmy, która już w nazwie ma to, że preferuje wyprzedaż bubli". Mało tego, według autora najgorszą wokalistką roku jest Małgorzata Ostrowska (sic!), a całej grupie zarzuca on "niedostateczne przygotowanie zawodowe", a także "indolencję", "megalomaństwo" i "amatorszczyznę". Opinia ta wyrobiona zapewne pod wpływem początkowego zamieszania związanego z klarującym się przez długie miesiące składem zespołu oraz osobliwymi motywacjami do jego powstania ma w sobie ziarno prawdy, szczególnie w nazywaniu jego poczynań "pseudorockiem", ale zdradza też kompletny brak zrozumienia intencji grupy. A ta miała szybko dołączyć do kanonu polskiej klasyki rocka.

Nagrana w połowie 1982 roku Śmierć Dyskotece! wywoływała sporo emocji, a jej status w polskiej fonografii przypieczętowały m.in. wyniki sprzedaży, która miała według  nieoficjalnych źródeł osiągnąć niesłychany w owym czasie nakład 400 tysięcy egzemplarzy (tj. podwójnej złotej płyty). Ale robiący sporo zamieszania zespół nie przypadł do gustu krytykom. Dlaczego tak było i co zdecydowało o ostatecznym sukcesie debiutanckiej płyty rodzącego się w bólu Lombardu?


Na okoliczności powstania zespołu składa się wiele czynników, tyleż osobliwych, co typowych dla realiów polskiego "show-biznesu" przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Wtedy to wśród kilkorga wychowanków niezwykłej dość szkoły, jaką było Studio Sztuki Estradowej, pojawiła się chęć stworzenia grupy wokalnej. Tak powstał Vist, którego jedną z prób odwiedził menedżer formacji Alex Band, Piotr Niewiarowski. Niesprzyjające realia i fakt, że ludzie ci nie mieli zbytniego obeznania z muzyką rockową zapewne opóźniło wykrystalizowanie się aspiracji grupy, repertuaru, a nawet, unikatowego jak na polskie realia, image'u. Nie mogło to jednak zniweczyć planów stworzenia czegoś nowego ani odrzucić od siebie łaknących wtedy takiej muzyki słuchaczy. W realizacji przedsięwzięcia pomogła współpraca ze znanym wtedy autorem piosenek Jackiem Skubikowskim. Ich pierwsza płyta powstawała z trudnościami, ale okazała się całkiem udanym debiutem.

Piosenka tytułowa jest zresztą tego najlepszym dowodem - ciekawie skonstruowanym połączeniem rocka z disco. Utwór śpiewany jest unisono przez wszystkich trzech ówczesnych wokalistów zespołu, Grzegorza Stróżniaka, Małgorzatę Ostrowską i Wandę Kwietniewską, co było chyba jedyną spuścizną po wokalnym charakterze Vistu. Jest on wymowną deklaracją buntu wobec rzeczywistości - zarówno muzycznej, jak i politycznej. Jeśli chodzi o tę ostatnią, to w późniejszych interpretacjach tekstu utożsamiano znaczenie wyrazu "dyskoteka" z czołgiem, a więc w tym kontekście - stanem wojennym. Utworu dziś słucha się jako prostego, chwytliwego rockowego kawałka, choć w momencie swojej premiery musiał dość mocno się wyróżniać - był głośny, całkiem nowatorski, ale też niewolny od kiczu (głównie przez nieco rozczarowujący refren).


Krokiem w stronę "prawdziwego" rocka jest mocny, ale odrobinę bezbarwny Na skróty do piekła, śpiewany przez Kwietniewską. W podobnym tonie, choć zdecydowanie bardziej wyraziście dzięki drapieżnemu wokalowi Ostrowskiej brzmi Droga Pani z TV. Genialny pop-rockowy utwór Skubikowskiego przełamywał nastrój markotnego rocka z dwóch poprzednich utworów. Tematem znów była krytyka realiów, a na widelec wzięto tym razem ogłupiającą społeczeństwo telewizję.

Następująca po nim Rdza to powrót do rockowego brzmienia w wykonaniu Stróżniaka - niestety tyleż rockowego, co nieprzekonującego. Ekspres stąd do nieba to nieco bardziej udany utwór w wykonaniu Kwietniewskiej, który zresztą stanowi zapowiedź stylistyki Bandy i Wandy - zgrabnej rockowej "łupanki" z kobiecym wokalem spod szyldu Pat Benatar albo Kim Wilde. Po rockowej szarpaninie czas na pierwszy utwór zasługujący na miano kultowego - Taniec pingwina na szkle. Piosenka znów ryzykownie, ale niezwykle trafnie kreśli niepokojący obraz peerelowskiego everymana:

W domach, jak klocki olbrzyma,
Rury zawyły ze strachu przed dniem.
Znów się zaczyna taniec pingwina na szkle.

Zwija śniadanie w gazetę,
Chowa pod skrzydła pysk blady, jak wosk.
Dziób mu się zgina, rośnie łysina od trosk.

Poza świetnym tekstem i muzyką Skubikowskiego na uwagę zasługuje wokal Ostrowskiej - donośny, przejmujący i zdradzający profesjonalne przygotowanie w zakresie interpretacji, co w połączeniu z rockowym brzmieniem daje efekt piorunujący.


Kolejny utwór to spora odmiana i ukłon w stronę nowoczesności. Po raz jedyny wysunięty na pierwszy plan zostaje miks futurystycznych gwizdów syntezatora i elektronicznego basu nadający taneczny, ale złowieszczy charakter Diamentowej kuli, piosence Stróżniaka do wydumanego tekstu Marka Dutkiewicza. Połączenie elektroniki z rockiem skutkuje naprawdę świetnym brzmieniem, choć mało wyrazisty jest tu wokalista.

Elektronika już niestety na płycie nie powraca - a szkoda. Następuje za to zwrot w stronę rocka w postaci irytującego Starego bólu, który swoją w swojej gonitwie ani nie pozwala słuchaczowi utworu zinterpretować, ani niespecjalnie daje zabłysnąć Ostrowskiej. Tym razem w rywalizacji lepiej wypada Wanda - w O jeden dreszcz świetnie wyraża ona wokalnie pożądanie, wtórując przyjemnym solówkom gitarowym. Szkoda tylko, że tym razem całość psuje miejscami mało przekonujący aranż. Z kolejnych utworów na wyróżnienie zasługuje jedynie utwór ostatni - Gwiazdy rock and rolla. Piosenka zakrawa na kicz, ale broni się swoją przebojowością dzięki galopującemu basowi w zwrotce oraz nie najgorszemu refrenowi.


Wydawać by się mogło, że album oprócz wspomnianych przebojów w postaci piosenki tytułowej, Drogiej Pani z TV i Tańca pingwina wydaje się z dzisiejszej perspektywy wybitny. Ale w owych czasach bardzo odróżniał się od reszty sceny muzycznej, w większości przypadków umiejętnie mieszając pop z rockiem i rzadką wtedy w polskim przemyśle muzycznym elektroniką. Mało tego, owej fuzji dokonała formacja początkująca, składająca się z członków może i kształconych w kierunku występowania na estradzie, jednak nadal razem "nieogranych". Na dodatek teksty części z piosenek nawiązywały do trudnej rzeczywistości początku dekady. Wielkim nieobecnym, któremu najlepiej udało się oddać tę przygnębiającą atmosferę był Przeżyj to sam. Utwór ten napisany przez Stróżniaka do słów Andrzeja Sobczaka był na tyle dobitny, że radiowa Trójka dostała ponoć zakaz jego emisji, a zespół - prawdopodobnie także jego publikacji. Melodyjny anthem trafnie odzwierciedlał przemyślenia osób niezadowolonych z problemów w kraju, lecz ukazywał się jedynie na płytach live, a jego wersja studyjna dodana została dopiero do kompaktowego wznowienia albumu z 1997 roku.

Przytoczone we wstępie słowa krytyki nie są adekwatne do tego, czym płyta była - zarówno artystycznie jak i pod względem tego, co znaczyła dla polskiej muzyki. Ale tego autor cytatu nie mógł wiedzieć, zresztą w pewnym stopniu mając rację co do czysto muzycznej warstwy materiału, jaki złożył się na album Śmierć Dyskotece! Niestety ma się na nim wrażenie chaosu wynikającego z mnogości wokalistów, stylów muzycznych oraz jakościowej nierówności piosenek. Nie można się oprzeć wrażeniu, że kilka z nich było zbędnych, a te lepsze wydają się nadal swego rodzaju kreacją stylu rockowego, a nie autentyczną jego realizacją. Przypomina to początkową działalność Blondie, która dekadę wcześniej powstała dla zabawy i dopiero po paru latach z żartu przemieniła się, głównie dzięki swojej ciężkiej pracy, w jeden z barwniejszych zespołów w historii muzyki pop.

Bez względu na te wady, Śmierć Dyskotece! to wierny obraz następujących w owych czasach przemian w polskiej muzyce rozrywkowej, kiedy pomimo niesprzyjających dla artystów warunków, znalazło się miejsce na realizację przedsięwzięcia muzycznego, które nie odbywało się pod auspicjami wszechobecnej władzy komunistycznej. Zapewne właśnie to przeoczenie z jej strony, utwory takie jak Przeżyj to sam, pozwoliło przemienić artystom muzykę PRL-u z tuby propagandy w coraz donośniejszy głos otwartej krytyki.


Obecnie pierwszy album Lombardu, podobnie zresztą jak i pozostałe, jest praktycznie niedostępny - zarówno wydania winylowe w przyzwoitej stanie jak i remastery CD są rzadkością. Dla tych, którzy chcą posłuchać płyty w całości i w oryginale pozostaje jedynie YouTube albo odrobina szczęścia w eksploracji bezkresu Internetu. Smutnym jest fakt, że legendarną płytę sprzed 30 lat było w gruncie rzeczy dużo łatwiej kupić w czasach najgłębszej komuny niż w wolnej, nowoczesnej Polsce.

Lombard - Śmierć Dyskotece! okładka albumu

2 komentarze

To może już stary artykuł, ale teraz przypadkowo znalazłem. Ja już nieraz broniłem Lombard przed moim zdaniem dość dziwnymi atakami. Vist to był krótki epizod na początku kariery tych ludzi, który nie doczekał się nawet żadnej płyty. Dlaczego niektórzy złośliwie się upierają, że ta część ich kariery, na którą się złożyło 10 lat w czołówce polskiego rocka, kilka świetnych albumów i mnóstwo koncertów była "udawana", a ten epizod z Vistem był "prawdziwy"? Kompletnie bez sensu. A jak dobry Lombard był live, o tym świadczą choćby koncertowe wersje "Diamentowej kuli", "Tańca pingwina na szkle" i "Przeżyj to sam", które na głowę biją wersje studyjne. Czytałem raz wywiad z Kwietniewską, ona już za młodu słuchała Black Sabbath i takich klimatów. Bardzo lubię jej wokal i barwę głosu. Co z tego, że śpiewała trochę w zespole wokalnym? Nic w tym złego. Ja też słucham bardzo różnej muzyki, od Heavy Metalu po The Carpenters. Jak chodzi o "Śmierć Dyskotece!", to mi w ogóle nie przeszkadza to, że płyta nie jest spójna. "Biały Album" Beatlesów też nie jest spójny, a jednak wiele osób podaje go jako swoją ulubioną płytę Beatlesów (łącznie ze mną), bo zawiera po prostu tyle fantastycznych utworów, mimo że nie tworzą one monolitu.
"Z kolejnych utworów na wyróżnienie zasługuje jedynie utwór ostatni" - no, jak dla mnie to "Koszmarna kołysanka" jest fantastyczna. Najbardziej czadowy kawałek ze świetnym, surrealistycznym tekstem, którego znaczenia kompletnie nie pojmuję, ale mimo to uwielbiam.
A "dyskoteka" to nie był potocznie czołg, tylko oczywiście radiowóz MO. Chyba logiczne: sygnał, migające światło - dyskoteka.

Dodam jeszcze, że to nie w późniejszych interpretacjach tekstu utożsamiano dyskotekę z MO, tylko to pojęcie było powszechnie znane i używane w tamtych czasach, patrz też "Chłopcy Radarowcy" Rosiewicza:
Tam na polu stoi krowa, cierpi, bo już pełna mleka
Biegnie do niej Maciejowa, drogą jedzie dyskoteka
Jadą, jadą chłopcy, chłopcy radarowcy
Niebieska czapeczka, przy boku pałeczka
-> No i ta dyskoteka to są właśnie tytułowi chłopcy radarowcy.


EmotikonyEmotikony